Zimowy Nowy Jork- moje top 10 atrakcji, miejsc i aktywności

Pora odpowiednia, więc odkurzam post o zimowym, świątecznym, fantastycznym, zawsze dobrym i ulubionym Nowym Jorku.

___________________________________

Zawsze chciałam zobaczyć Nowym Jork zimą. A szczególnie w grudniu, w okresie świąteczno- noworocznym. Mimo, że nie jestem dzieckiem wychowanym na „Kevin’ie”, samym w domu czy w Nowym Jorku, to obrazy nowojorskich ulic ze świątecznymi dekoracjami znam na pamięć. Z miliona innych filmów i zdjęć.
Poczuć na własnej skórze atmosferę tego miasta, warte jest wielu wyrzeczeń. Nawet gorącej plaży i palm, które w tym czasie alternatywnie mogłam eksplorować.

Ten wyjazd był dla mnie wyjątkowy z kilku względów.
Był to mój prezent urodzinowy i mogłam rozplanować go sobie całkowicie pod siebie. Tak wiecie, na pełnym luzie, egoistycznie, po „dorosłemu” (bez dziecka), po babsku i bez multi- taskingu. I bez wielu innych multi- elementów. Właściwie to mogłam spędzić cały pobyt na zakupach na Piątej Alei czy w „Macy’s”. Gdyby to było moim marzeniem. Czy mogłam jeździć na lodowisku od rana do nocy. To nawet brałam pod uwagę, tylko temperatury zmroziły mi mięśnie i ścięgna.
Robiłam za to wyłącznie to, na co miałam ochotę. Też to, co sobie tuż przed wyjazdem zaplanowałam. Z bieżącymi modyfikacjami, ze względu właśnie na warunki atmosferyczne.

W Nowym Jorku byłam już kilkakrotnie. Głównie latem i jesienią. Z tego względu, o wielu typowych atrakcjach tutaj nie przeczytacie. Bo tym razem je świadomie odpuściłam. I wolałam spędzić ten czas w ulubionych miejscach, do których zawsze chętnie wracam. Kolejność przypadkowa.

1. Dolny Manhattan, Soho, Tribeca i Greenwich Village

USA, Nowy Jork, Little Italy
USA, Nowy Jork, Little Italy

To jest moja ulubiona część Manhattanu. Nie jestem w tym odczuciu zbytnio oryginalna, zdaję sobie sprawę.
Od zarania amerykańskich dziejów, te dzielnice upodobali sobie przybysze z całego świata. Widać tutaj międzynarodowe wpływy m.dz. innymi: holenderskie (Dolny Manhattan, Soho), włoskie (Little Italy), chińskie (China Town). To są też dzielnice kojarzone od 19. wieku z artystyczna bohemą, cyganerią, intelektualistami (Greenwich Village, w skrócie zwaną „Village”). Czy z awangardowymi artystami i muzykami lat 60-tych i 70-tych (Soho).
W Tribeca od 2002 r. (według niektórych źródeł, w odpowiedzi na ataki z 11. września) organizowany jest coroczny festiwal filmowy Tribeca Film Festival, którego jednym z założycieli jest Robert De Niro.

O historii, architekturze i bieżących wydarzeniach tej części Manhattanu można pisać bez końca. Jest to serce Nowego Jorku, czyli po prostu centrum świata.

USA, Nowy Jork, Broadway
Dla mnie, samo chodzenie po ulicach jest jedną z ulubionych nowojorskich aktywności, także zimowych. Nie są to jakieś ogromne odległości do pokonania. Przykładowo od wieży WTC One na Dolnym Manhattanie do Washington Square Park w Village, z charakterystycznym Łukiem Waszyngtona, jest w linii prostej około 2 kilometry.
Ja zrobiłam chyba z 50 km między tymi uliczkami. Celowo mieszkaliśmy w tej części, żeby jak najwięcej czasu spędzić właśnie tutaj. Z Metro czy Ubera korzystaliśmy jadąc gdzieś dalej, na Górny Manhattan. Szczególnie kiedy odczucie temperatury, w mojej osobistej skali, spadało do minus 18 st. C.

 

 

[envira-gallery id=”4023″]

 

2. Central Park i lodowisko

Ten obrazek musiałam zobaczyć na własne oczy. W dole lodowisko otoczone parkiem i górujące nad nim wieżowce Manhattanu. Przybyłam, zobaczyłam, nie pojeździłam. Przeszłam pół Central Parku w ten mróz i byłam tak zmarznięta, że nie byłam w stanie myśleć o jeździe na łyżwach. Ale widok był bezcenny i nie żałuję każdego odmrożonego palca. Mam za to kolejny powód, żeby pojechać znowu do NYC, w jakimś zimnym miesiącu.

USA, Nowy Jork, Central Park
Obok Central Parku, na południowo- wschodnim krańcu, pod Hotelem Plaza jest ukryty, bardzo fajny „food hall”, czyli stoiska z różnymi stoiskami gastronomicznymi. Powiedziała mi o tym kiedyś Amerykanka, za co jestem jej do dzisiaj bardzo wdzięczna. Bo znaleźć przyzwoite opcje jedzeniowe w tej części Manhattanu nie jest łatwo. Można tam zjeść dania różnych kuchni świata na wysokim poziomie za przyzwoite pienądze, jak na nowojorskie warunki. Kto skorzysta z tej cennej wskazówki, odpala mi 1 centa. Albo przynajmniej o mnie sobie ciepło pomyśli.

 

 

[envira-gallery id=”4029″]

 

3. Park High Line, Meatpacking District i Chelsea Market

High Line to stosunkowo nowa atrakcja Nowego Jorku, ukończona w 2014 roku. To park utworzony na dawnej trasie kolejowej, o długości 2,33 km, na wysokości 9 metrów. Ciągnie się przez 22 przecznice miasta, od Meatpacking District i Chelsea, niedaleko Village do 34 ulicy w Środkowym Manhattanie. Położony jest na zachodniej stronie, stąd też widok na rzekę Hudson.
Park otoczony jest spektakularnymi budynkami, projektu najlepszych światowych architektów: Frank’a Gehr’ego (IAC Building), Zahy Hadid ( penthouse 520 West 28th), Neil’a Denari (HL23) czy Todd’a Schliemann (Hotel „Standard”, znany przykładowo z filmu „Wstyd”/ „Shame”).
Była to moja druga wizyta w tym miejscu i na pewno będę tam wracać. Lato miało swój urok w postaci zieleni, fontann i relaksu na pięknie zaprojektownych meblach miejskich. Tylko jest wtedy dość zatłoczone.
Zimowym wieczorem było to miejsce magiczne. Praktycznie wyludnione i ekstremalnie spokojne w środku miasta, które przecież nigdy nie śpi. Zaczął jeszcze padać śnieg, co nadało całej atmosferze surrealistyczny wymiar.

 

USA, Nowy Jork, High Line
Niedaleko dolnej części High Line, w dawnym budynku fabryki ciastek Oreo, naprzeciwko nowojorskiej siedziby Google, znajduje się Chelsea Market. Jest to „food hall” (niestety język polski jest ubogi w odpowiednie tłumaczenie dla tego określenia), czyli miejsce ze stoiskami gastronomicznymi, restauracjami, kawiarniami, sklepami. Według wielu rankingów jest to najlepsze tego typu miejsce na Manhattanie. I ja właściwie się z tym zgadzam.
Oprócz samego jedzenia, warto odwiedzić to miejsce ze względu na fantastyczną architekturę i post- industrialny charakter wnętrza.

 

[envira-gallery id=”4032″]

 

4. Dekoracje świąteczne na 5 Alei i choinka przy Rockefeller Center

Bardziej turystycznej aktywności o tej porze roku w Nowym Jorku sobie wyobrazić nie można. No ale, jak nie przejść się „Piątą” i nie zobaczyć głównej choinki w mieście.

USA, Nowy Jork, Piąta Aleja, Fifth Avenue
Idąc od Central Parku mija się najbardziej reprezentacyjne sklepy światowych marek, w tym także ekskluzywnych. Każdy jest równie spektakularnie przyzdobiony świątecznie. Niesamowite wrażenie robią wystawy w domu handlowym Bergdorf Goodman, które są prawdziwymi dziełami sztuki. A iluminacje świetlne i audio- wizualny spektakl na domu towarowym Sachs Fifth Avenue po prostu trzeba zobaczyć. Tym bardziej, że naprzeciwko znajduje się słynna choinka przy Rockefeller Center. Z małym lodowiskiem w dole, z charakterystyczną statuą Prometeusza.
W tym miejscu jest zawsze tłum, o każdej porze dnia i nocy. Z praktycznych wskazówek, warto zaplanować sobie wieczorną wizytę ze względu na doznania wizualne. Choinka za dnia praktycznie wygląda jak zwykłe drzewko i niczym nie przypomina tej pocztówkowej. Można poczuć spory niedosyt i rozczarownie.

 

 

[envira-gallery id=”4036″]

 

5. Obserwatorium One World Observatory i Muzem 9/11 Memorial

 

Obserwatorium znajduje się na 102 piętrze wieżowca powstałego na miejscu biurowców kompleksu WTC, zniszczonych 11. września. Jest to obecnie najwyższy budynek w Nowym Jorku. Samo obserwatorium zostało otwarte dopiero w maju 2015 roku.

USA, Nowy Jork, One Observatory WTC

 

Na samą górę wjeżdża się najszybszą na świecie windą. Podczas jazdy wyświetlana jest fotorealistyczna animacja o historii Nowego Jorku, na wbudowanych na całej powierzchni wnętrza ekranach wysokiej rozdzielczości. Po wyjściu z windy czeka niesamowita niespodzianka. Gdybym napisała dokładnie co, to byłby spoiler. Sama nic nie wiedziałam i cieszyłam się jak dziecko, że byłam tak nieprzygotowana. Uwierzcie na słowo, że jest to świetne doznanie.
W każdym razie, docelowo wchodzi się na przeszklony od góry do dołu taras widokowy, z panoramą 360 stopni. Ze względu na położenie, z obserwatorium widać nie tylko cały Dolny i Środkowy Manhattan, ale także Brooklyn, New Jersey, obydwie rzeki, wyspy Ellis i Governors, Statuę Wolności, główne mosty Manhattanu. Co tu dużo mówić, wrażenia są niesamowite.

 

[envira-gallery id=”4044″]
Był to mój trzeci z kolei taras widokowy na Manhattanie, po Empire State i Top of the Rock w środkowej części wyspy. Każdy z nich warto zobaczyć.
Wieża One nazywana także „Freedom Tower” ma dodatkowo symboliczny wymiar, który kryje się w tym jednym prostym słowie nazwy. Niewyobrażalne, że kiedyś na tym miejscu stały dwie wieże. Podczas wizyty w One, mój tata przesłał mi swoje zdjęcia z pobytu na tarasie widokowym jednej z Twin Towers. W takich momentach, wszystko nabiera bardzo namacalnego i osobistego wymiaru.

O Muzeum 9/11 Memorial nie będę nic pisać. Tylko tyle, że nie wyobrażam sobie pobytu w NYC bez odwiedzenia tego miejsca. Jest to bardzo emocjonalna wizyta. Tym samym, do indywidualnego rozważenia, czy odpowiednia przykładowo dla dzieci.

 

[envira-gallery id=”4041″]

 

Strefa WTC jest nadal w części placem budowy. W sierpniu tego roku został oddany do użytku kolejny budynek.
Oculus jest zarówno centrum handlowym Westfield, jak i terminalem kolejowym WTC Path. Architektura budynku ma przypominać ptaka wypuszczonego z rąk dziecka. Osobiście bardziej kojarzy mi się ze szkieletem stwora sci-fi czy ultra nowoczesną kaplicą. Ale to są moje dziwne skojarzenia. Budynek jest spektakularny w swojej konstrukcji, to nie ulega wątpliwości.

 

USA, Nowy Jork, WTC, Oculus
USA, Nowy Jork, WTC, Oculus

 

6. Jarmark świąteczny

Wiedziałam, że muszę zaliczyć któryś z kilku jarmarków na Manhattanie. Wybrałam Bryant Park, między 5 a 6 Aleją, przy 42 ulicy i obok Nowojorskiej Biblioteki Publicznej. Wizyta w bibilotece oprócz podziwiania architektury daje też możliwość ogrzania się w mroźne dni.
Nowojorskie jarmarki są architektonicznie bardzo spójne. Nie ma tutaj znanych nam z Europy wielu elementów folkowych, tradycyjnych i ogólnie wizualnego misz maszu. Ustawione są proste i jednolite domki, w których znajdują się stoiska z rękodziełem, słodyczami, przekąskami etc. Nie jest serwowane grzane wino, ani żaden inny alkohol w strefach otwartych. Jedynie w wyznaczonym miejscu można usiąść w barze na wolnym powietrzu. Ale nawet tutaj nie jest znany „grzaniec” czy inne ciepłe napoje alkoholowe. Zawsze można zastąpić to gorącą czkoladą czy bezalkoholowym cydrem. No trudno.

 

USA, Nowy Jork, Bryant Park

 

W Bryant Parku znajduje się też lodowisko o średnich rozmiarach, większe niż przy Rockefeller Plaza, ale mniejsze niż w Central Parku.
Jarmark jest ogólnie bardzo przyjemnym miejscem. Niby taki niepozorny, a podniesienie wzroku w górę i widok na otaczające ze wszystkich stron wieżowce środkowego Manhattanu cieszy oko za każdym razem.

 

[envira-gallery id=”4054″]

 

7. Kuchnie świata i doznania kulinarne na Manhattanie

Jakbym miała wartościować, to ten punkt byłby gdzieś w czubie listy. Kalifornię uwielbiam za wiele opcji organicznego jedzenia i kuchnię meksykańską. Nowy Jork ma za to główną zaletę- dostępność wszystkich kuchni świata w bliskich odległościach. W każdej opcji, zarówno ulicznej i prostej żywności po bardzo ekskluzywne restauracje. Myślę, że w wielu miejscach można zjeść przynajmniej tak dobre, a często i lepsze potrawy niż w krajach ich pochodzenia. Dotyczy to z pewnością kuchni azjatyckich, chińskiej, japońskiej, malezyjskiej, tajskiej, indonezyjskiej etc. Przykładowo hiszpańskie tapas gdzieś w środku Soho jadłam najlepsze do tej pory, mimo, że w Hiszpanii bywam regularnie. I tak z wieloma innymi kuchniami.
No i te bary kawowe! Tak wielu dobrych i różnych kaw nie piłam nawet w mojej ukochanej Kalifornii.
Nie będę robić rankingu restauracji i podawać konkretnych miejsc. Specyfiką Manhattanu jest podobno ich częsta rotacja. Najlepszym rozwiązaniem jest sprawdzanie bieżących opinii w internecie czy rozmowa z mieszkańcami i nieodzowne korzystanie z mapy Google. Do tego trochę szczęścia, otwartość na nowe doznania oraz smaki i nic więcej nie trzeba do kulinarnego szczęścia w Nowym Jorku.

8. Rooftop bar

Bardzo lubię skybar’y, rooftopy czy restauracjo- bary na najwyższych piętrach wieżowców. Szczególnie w Ameryce. A już w szczególności na Manhattanie.
Z polecenia Nowojorczyka, wybraliśmy  bar w hotelu Mandarin Oriental, przy Columbus Circle, na południowo- zachodnim krańcu Central Parku. Nie trzeba być gościem hotelowym, żeby do niego wejść. W części Lobby Lounge przez całą ścianę okien od podłogi do sufitu jest niesamowity widok na Manhattan, Central Park, Broadway, Columbus Circle, Trump International.

9. Balet Alvin Ailey

Nowy Jork to centrum światowej kultury na najwyższym poziomie. Także w dziedzinie tańca i baletu. Od wielu lat marzyłam o tym, żeby zobaczyć jeden z czołowych światowych zespołów baletowych na żywo, w ich oryginalnej siedzibie.
Alvin Ailey Dance Theater został założony w 1958 roku przez Afro-Amerykanina, tancerza i choreografa, Alvina Ailey. Od początku, choreografie zespołu łączą w sobie elementy tańca współczesnego, jazzowego, baletu i afro. Tworzone są do muzyki bluesowej, jazzu, gospel, folk. Przez lata wypracowany został tak oryginalny styl, że choreografię samego Ailey, czy jego następców można łatwo poznać, szczególnie jak jest się fanem tańca.
Ja właśnie się do takich zaliczam i spektakl na żywo tylko mnie w tym jeszcze utwierdził. Gdybym była młodsza i bardzo zdolna, to bym starała się o stypendium taneczne. A tak, pozostaje mi tylko podziwiać ten ogrom pracy i zdolności z widowni. A na dodatek, mój syn powiedział, ku mojej rozpaczy, że nie zamierza zostać tancerzem. Nigdy, przenigdy. W opcji mam jedynie koszykówkę.

10. Sklep Whole Foods Market

Ten punkt powinny pominąć osoby czytające moje kalifornijskie wpisy. Bo tu jest nuda, to samo, ciągle i wciąż. Nowy Jork kocham jeszcze za to, że ma kilka sklepów mojej ulubionej eko sieci spożywczej. Na samym Manhattanie jest obecnie 9 sklepów. W porównaniu do Kalifornii, to i tak mało. Ale liczba ciągle rośnie, czemu mocno kibicuję.
Whole Foods to także świetna opcja na śniadanie czy lunch, ponieważ ma bardzo mocno rozwiniętą ofertę gotowych, zdrowych dań i miejsce do ich konsumpcji na miejscu. W WFM pod Columbus Circle nawet jest pub w środku sklepu, z dużą ofertą lokalnych piw i dań. Tego jeszcze w Kalifornii nigdzie nie widziałam.

 

[envira-gallery id=”4058″]

 

 

I skończyła mi się skala, a jeszcze miałam wymienić kilka miejsc i aktywności. Nie można chociaż słowem nie wspomnieć o nowojorskich muzeach, z których dosłownie każde warte jest zobaczenia. Tym bardziej w zimę, też z prozaicznego względu czyli możliwości przebywania w ciepłych pomieszczeniach. Bo zimowy Nowy Jork jest trochę pogodowo nieprzewidywalny. Ale i tak jest jednym z najcudowniejszych miejsc na ziemi w tym okresie.

 

Ps. Jeśli czujesz informacyjny niedosyt, to już teraz zapraszam na kolejne wpisy z zimowego Nowego Jorku. Stay tuned!

Przepis na gratin zapiekankę z ziemniaków i buraków

Niezłą mamy jesień tej wiosny, nieprawdaż? I zamiast  w pełni otworzyć sezon grillowo- outdoor’owy, to kisimy sie w domach. Ja się kiszę, znaczy się, gdyż moja temperaturowa tolerancja zewnętrzna zaczyna się od minimum 15 st. C. I to tak, w wersji optymistycznej.

Przez ten ciągły chłód, mój organizm stale woła o ciepłe potrawy. Pieczone i proste w przygotowaniu. Zdrowe i warzywne.
Dodatkowo, najlepiej, ze składników, które z reguły mam na stanie. Tak jak, moje ulubione bataty (przepis na pyszną frittatę tutaj) czy ostatnio, gotowe, ugotowane buraki (przepis na fit brownie z buraków tutaj).

Dzisiaj, banalnie prosta w przygotowaniu, a bardzo uniwersalna w zastosowaniu, zapiekanka gratin. Może być głównym daniem obiadowym, kolacyjnym czy dodatkiem do dań mięsnych, czy z grilla. Smakuje zarówno na ciepło, na zimnio, na drugi dzień. Jedyny jej minus, że nie jest wdzięczna do fotografowania. Ale kto by się tam tym przejmował.

Gratin czytamy „gratę”, ponieważ pochodzi z kuchni francuskiej. I co by nie mówić, jednym z większych dóbr Francji, jest właśnie jej kuchnia. Naturalnie, obok Chanel.

 

Gratin zapiekanka z ziemniaków i buraków

Gratin zapiekanka z ziemniaków i buraków

 

składniki (na żaroodporną formę owalną 25 cm x 18 cm):

  • 3 ziemniaki
  • 1 duży batat (proporcje ziemniaków i batatów mogą być różne)
  • 1 średni burak
  • 2 jajka
  • 4 łyżki śmietany
  • 50 gr startego sera cheddar lub innego
  • 2 łyżki masła
  • gałka muszkatołowa
  • rozmaryn
  • sól i pieprz
  • natka pietruszki do posypania

przygotowanie:

Nagrzewam piekarnik do 190 st.

Ziemniaki i batata obieram. Razem z burakiem, kroję na cienkie plastry.

W nasmarowanej formie, układam warstwami plastry ziemniaków wymieszane z batatem, na przemian z wartwą buraków. Każdą warstwę doprawiam solą, pieprzem, gałką.

Ostatnią warstwę (u mnie wyszły buraki) zalewam śmietaną doprawioną solą, pieprzem, gałką i rozmarynem. Opcjonalnie, można obłożyć kilkoma kawałkami masła.

Piekę 45 minut w 190 st, pod przykryciem.

Zdejmuję przykrycie, posypuję startym serem i zapiekam kolejne 15 minut.

Po wyjęciu, posypuję natką pietruszki.

Voila!

Czy warto jechać do Los Angeles? Będąc w Kalifornii i na zachodzie USA?

To pytanie mnie prześladuje. Nie dość, że co jakiś czas ktoś mi je zadaje, to jeszcze ciągle się na nie natykam w różnych miejscach w sieci. Oraz na odpowiedzi typu ” nie ma sensu”, „odpuść sobie”, „lepiej jedź do …”. I tu pojawia się cała lista miejsc alternatywnych, które polecają bardziej i mniej wytrawni podróżnicy czy turyści.

Postanowiłam się z nim sama zmierzyć. Spisać to, co często odpowiadam i do czego odsyłam. Ale zanim to przeczytacie i wyrobicie sobie własne zdanie. Pamiętajcie tę mądrość życiową.
Jednym podoba się synowa, innym teściowa. Jak głosi stare, dobre powiedzenie. A ja zawsze uważałam, że jest bardzo głębokie.

Plaża w Santa Monica, Los Angeles, Kalifornia.

 

1. Pierwszy raz w Kalifornii

I tu pojawia się, kolejne bardzo ważne pytanie. Dlaczego do tej Kalifornii przyjechałam? Jakie są pierwsze skojarzenia z tym miejscem?
Jeżeli, pierwszym obrazem, który pojawia się w głowie na hasło „lato w Kalifornii”, jest plaża, słynne molo z młyńskim kołem i budka ratownicza, to nie wyobrażam sobie ominąć LA. W całym stanie, na wybrzeżu jest wiele „pier’ów” i pięknych plaż. Ale Santa Monica i Venice Beach są jedyne w swoim rodzaju. Przeczytacie o nich w wielu moich wpisach, do których linki podaję również na końcu.

Santa Monica, Los Angeles, Kalifornia.

2. Filmowe skojarzenia i miejscówki

Nie wyobrażam sobie nie odwiedzić Los Angeles, jeśli jest się fanem amerykańskiego kina i Hollywood. No, po prostu, w głowie mi się to nie mieści. Od mnóstwa lokalizacji, po studia filmowe i niepowtarzalny widok na panoramę LA, który pokazywany jest prawdopodobnie w każdym filmie z akcją w LA oraz milionie teledysków. Ten wiecie, gdzie w oddali widać tylko kilka wieżowców, a z boku wzgórza Hollywood i Beverly Hills.

Los Angeles, Griffith Observatory i widok na downtown.

Los Angeles, Griffith Observatory i panorama downtown.

I to wszystko najlepiej o zachodzie kalifornijskiego słońca.

3. Zachody słońca na plaży

Fakt, plaż w Kalifornii jest sporo, na wybrzeżu o długości ok. 1350 km trochę wejdzie. Jest to trzecia, po Alasce i Florydzie, najdłuższa linia brzegowa w Stanach. Dla porównania, jakby ktoś nie był na tej lekcji, w Polsce granica morska wynosi 440 km.
Widziałam wiele kalifornijskich plaż i zachodów słońca, zarówno tych na południu, jak i północnych. Wszystkie są piękne, nie ma co. Ale dla mnie, najpiękniejsza jest Santa Monica i Venice Beach, z widokiem na Malibu. Słońce w zależności od pory roku, zachodzi nad oceanem albo na góry. Każda opcja jest warta spędzenia zachodu na plaży.

4. Los Angeles to nie tylko Hollywood Boulevard

Wyobraźcie sobie rzecz niewyobrażalną. Podczas moich wielomiesięcznych już pobytów w LA, na Hollywood Blvd byłam dwa, może trzy razy. Co więcej, bywając w tych okolicach, z premedytacja omijam tę ulicę. To trochę tak, jak w Nowym Jorku słynny Times Square. Trzeba zobaczyć, bo wiadomo. Ale generalnie, unikać. Rzeka turystów, tandetnych pamiątek, naganiaczy, przebierańców „spiderman’ów” i tym podobne atrakcje. Oczywiście, wracając do myśli przewodniej tego wpisu, czyli „co, kto lubi”, można i tam spędzić większość pobytu. I przymierzać własną dłoń do wycisków celebrytów.

Osobiście, wybieram kilka innych opcji.
Przejażdżkę po Sunset Boulevard, która ciągnie się od centrum- downtown LA, przez West Hollywood, Beverly Hills,  Bel Air, Brentwood, aż do samego wybrzeża i słynnej PCH- Pacific Coast Highway. To jest esencja Los Angeles.
Czy wizytę w downtown, z obowiązkowym lanczem w Grand Central Market, spacerem do Perhing Square i na deser- kawą czy drinkiem w rooftop barze Perch LA.

Grand Central Market, Los Angeles, Kalifornia.
Albo, a właściwie na pierwszym miejscu i zawsze, w Santa Monica park Palisades, plaża i rower na ścieżce do Venice Beach.

Zdradzę wam sekret. Ale błagam, nie podawajcie dalej, bo się ludzie zmrowią i co my zrobimy?  Najlepsze zejście na plażę w Santa Monica jest od ulicy Montana. Tam są te zabójcze schody, na których można spotkać nawet biegających celebrytów. A co najważniejsze, z tej strony plaży jest zdecydowanie mniej ludzi i bardziej lokalne klimaty. Tylko cicho sza.

Najlepiej, wybrać wszystkie powyższe. I tu przechodzimy do bardzo ważnego punktu.

5. Mam jeden dzień w Los Angeles i co teraz?

No właśnie, i co teraz. Zresztą, nie wiem, jak można się tak wkopać, żeby mieć tylko jeden dzień w takim miejscu. Ale, jak się okazuje, jest to bardzo powszechne. O, zgrozo.

Powiem dyplomatycznie- to zależy. Od mnóstwa indywidualnych preferencji, od tego, skąd się zaczyna i gdzie trzeba skończyć. I w bardzo dużym stopniu, od tego, czy ma się do dyspozycji środek transportu. To już wiemy, bo czytamy tego bloga, że zdanie się na komunikację miejską w LA jest karkołomne. Ale, nie jest niewykonalne.

Na ten temat, spokojnie można napisać cykl wpisów, czy nawet całą książkę. Swoją drogą, chyba tak zrobię. Kiedyś.

Odpowiedzmy sobie na to jedno zasadnicze pytanie. Z czym mi się najbardziej kojarzy Los Angeles i co zawsze chciałam zobaczyć? I nie patrzmy, na opinie, że „nie warto”, czy „szkoda czasu”.
Jeśli nie mamy konkretnych obrazów w głowie, to wybierzmy jedną z powyższych opcji.

A, w wersji maksimum, zacznijmy od poranka w downtown, z tym obowiązkowym jedzeniem w Grand Central, potem jedźmy, już no dobra, na Hollywood Boulevard, żeby sobie zrobić fotkę z napisem Hollywood. I stamtąd, przez Sunset Blvd w stronę Pacific Palisades, żeby zobaczyć jeszcze po drodze uniwesytet UCLA. Gdzieś w Brentwood, może na wysokości Bundy Drive (numer 875 to słynna willa ze sprawy O.J. Simpsona), odbijamy w stronę Montana Ave. Potem, już gazem prosto, do samego parku Palisades.
Popołudnie i zachód słońca na plaży, z opcją rowerową lub bez. Wieczór do wyboru. Komercyjnie i zakupowo w Santa Monica na deptaku Third Street Promenade. Albo w barze czy restauracji w Venice Beach, na Rose Ave czy w okolicach słynnej Abbott Kinney. Bądź, dość stereotypowo, ale zawsze fajnie, na deptaku „boardwalk” w Venice, podziwiając ulicznych artystów czy skaterów w skate parku.
Będzie to długi dzień, ale niezapomniany.

Venice Beach, Los Angeles, Kalifornia.

Skate park, Venice Beach, Los Angeles.
Nie lubię być gdzieś tylko jeden dzień. Czuję się wtedy jak typowa turystka, a bardzo nie lubię się tak czuć. Szczególnie w miejscach, gdzie tak krótki pobyt może na całe życie wpłynąć na błędną opinię. LA to nie jest miejsce na jeden dzień. Nie oszukujmy się. Ale, na pytanie, czy warto chociaż na ten jeden, gdy nie ma szans na dłużej, mówię „tak, absolutnie”.

6. Pogoda w Los Angeles

Teoretycznie, pogoda w całej Kalifornii jest świetna, przez większość roku. Słonecznie, ciepło, czy bardzo ciepło. W praktyce, różnice pogodowe między poszczególnymi rejonami, mogą być bardzo zdumiewające. Los Angeles ma pogodę optymalną. Nie ma tu takiego chłodu, jak potrafi być na północy Kalifornii i też aż takich upałów latem, jak na południu, czy w głębi, na wschodzie.
Lato, czyli okres najbardziej popularny turystycznie, jest pewne (o ile o pogodzie, w ogóle można dzisiaj tak powiedzieć).
Bo, trochę inaczej, jest przykładowo w San Francisco.

7. Czego nikt ci wcześniej nie powiedział o San Francisco

Właśnie tego, że pogoda może zaskoczyć. I w rezultacie, ze słynnego Mostu Golden Gate zobaczysz tylko przednie wsporniki. Bo resztę będzie zakrywać gęsta mgła. A zamiast krótkich rękawów i szortów, ubierzesz polarek właśnie zakupiony na stoisku z pamiątkami. W środku kalifornijskiego lata.
Albo wiatr wiejący między wieżowcami, na placach i w zatoce będzie mocno uprzykrzać doznania krajoznawcze.
San Francisco jest bezsprzecznie wyjątkowe. Tu też wątpliwości mieć nie należy. Jednak stawianie go zawsze ponad Los Angeles jest mocno przesadzone. Tych dwóch miast nie powinno się porównywać i wartościować. Lepiej znaleźć sposób, żeby podczas podróży do Kalifornii, mieć możliwość spędzenia i w jednym, i w drugim, kilku dni.

 

8. Przyroda i parki narodowe kontra wybrzeże i miasta

Tej bitwy nigdy nie wygra żadna ze stron. Bo jak można porównać cuda natury w Utah, Arizonie czy Północnej Kalifornii, których nigdzie indziej na świecie nie ma, do jedynego w swoim rodzaju i na światową skalę Los Angeles, z przepiękną plażą w Santa Monica oraz wyjątkowym artystyczno- awangardowym klimatem Venice Beach.

Venice Beach, Los Angeles, Kalifornia.

Santa Monica, Los Angeles, Kalifornia.

Venice Beach, Los Angeles, Kalifornia.

 

Decyzja czy zrobić min. 3000 kilometrów w 2 tygodnie i zaliczyć większość głównych parków narodowych, z namiastką wybrzeża, czy wręcz odwrotnie, nie jest łatwa. Ale tylko wtedy, gdy się tak do końca i całkiem szczerze nie odpowiedziało na to zasadnicze pytanie.
I jedno pomocnicze- czy wyobrażam sobie pobyt w Kalifornii i na zachodnim wybrzeżu BEZ odwiedzenia Los Angeles?
Ja sobie nie wyobrażałam i ciągle nie wyobrażam. A ty jak masz?

Santa Monica, Los Angeles, Kalifornia.

 


 

Tematyka Kalifornii, Los Angeles i podróży do USA jest mi bliska, bliższa i najbliższa. Tutaj kilka dowodów:

 

Los Angeles, Santa Monica, Venice i Beverly Hills- czyli krótka lekcja kalifornijskiej geografii

Kalifornia czy Floryda?

10 rzeczy, które musisz zrobić w Los Angeles

10 rzeczy, które musisz lubić będąc w Los Angeles

Mój pierwszy dzień świstaka w Santa Monica

7 (alternatywnych) rzeczy, które warto zrobić w Kalifornii

 

6 powodów, dla których warto pojechać zimą do Kalifornii

 

 

 

 

Co można robić, zobaczyć i jeść na rejsie wycieczkowcem Disney Dream na Bahamy?

Zanim przeczytasz ten wpis, zajrzyj tutaj . Musisz najpierw poznać kilka podstawowych faktów o statkach Disney Cruise Line.  I genezie naszej wyprawy.

A jeśli nie lubisz za dużo wiedzieć, ale za to czujesz, że rejs „Disneyem” jest dla ciebie, to nie czytaj dalej. Masz rację, będzie git.

Ten tekst przygotowałam dla osób lubiących wiedzieć i umiarkowanych fanów niespodzianek.

Do napisania go zmotywowały mnie pytania, które otrzymuję od różnych osób. A dotyczą wielu aspektów rejsu, atrakcji, jedzenia, portów docelowych i nawet choroby morskiej.
Apropos tego ostatniego, na szczęście nic takiego sie nie wydarzyło w naszej rodzinie. Generalnie, odczucie „bujania” było bardzo przyjemne, szybko usypiało i tylko czasami powodowało lekkie zataczanie. Po zejściu na ląd natomiast, przez kilka pierwszych godzin, miałam „miękkie nogi”. Nie zdecydowałam się na symulator startu lotu kosmicznego w odwiedzanym w tym dniu Kennedy Space Center, przy bazie NASA na przylądku Canaveral. Ale męska część mojej rodziny, i owszem. Zresztą bardzo im się podobało.

Co można robić na statku Disney Dream?

Odpoczywać i się lenić.

I naprawdę niczym nie przejmować. Rejs jest tak pomyślany, aby każdy czuł się dobrze i spędzał czas według własnej woli. W luźny i nienachalny sposób.

Jeśli jesteś fanem opalania i leżenia na leżaku w pełnym słońcu, z widokiem na ocean lub porty docelowe, możesz to robić do wieczora, w strefach rodzinnych lub tylko dla dorosłych. Podczas leżenia na tym leżaku, możesz oglądać bajki i filmy Disney’a, które wyświetlane są na wielkim ekranie na głównym pokładzie, do późnych godzin nocnych.
Jako dorosły bez asysty dziecka, możesz siedzieć w barze basenowym i popijać drinki do 22:00.

Basen dla dorosłych na Disney Dream

Odpoczywać aktywnie.

Kąpiąc się w dwóch basenach na głównym pokładzie. Albo, jeszcze lepiej, zjeżdząjąc na ślizgawce- rurze „Aqua Duck”, która jest spektakularną atrakcją dla osób w każdym wieku. Co naprawdę fajne, że zjeżdżalnia czynna jest do 20:30. Jazdy wieczorne albo przy zachodzie słońca, na środku oceanu, zapierają dech w piersiach!

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy

W strefie sportowej, można grać w koszykówkę na specjalnym boisku, w mini-golfa lub ping-ponga.

Boisko do koszykówki na Disney Dream
Na 4 pokładzie, można biegać. Pętla dookoła statku wynosi 400 jardów, czyli ok. 360 metrów. Nie biegałam, bo nie lubię, ale za to chodziłam na zajęcia jogi w fitness klubie.

Jogging na Disney Dream
Joga była na podstawowym poziomie, z oczywistych względów. I co ciekawe i właściwie przewidywalne, na sali było około 10 osób. Przy 3000 pasażerów na całym statku.
Siłownia z bieżniami i atlasami do ćwiczeń też nie była specjalnie wypełniona. Oprócz kilku gości, głównie trenowała załoga statku. Pasażerowie ewidentnie przyjechali odpoczywać, nawet od zwykłej aktywności fizycznej. No i pojeść. Ale, o tym w dalszej części.

Ogladać filmy w kinie i występy na żywo w teatrze.

Kino jest genialne. Bardzo stylowe wnętrze, przyjazne, ze świetnym wyposażeniem i nagłośnieniem, także z opcją 3D. Repertuar filmowy obejmuje nowości studia Disney, zarówno animowane, jak i filmy fabularne.

Kino na statku Disney Dream
Podczas naszego rejsu, wyświetlane były bajki „Vaiana: Skarb Oceanu”, „Gdzie jest Dory?”. Oraz filmy „Dr. Strange” i „Gwiezdne Wojny: Łotr 1”, w różnych godzinach, przez wszystkie dni. Nawet można kupić „kinowy” popcorn i napoje.

Szkolenie Jedi w teatrze na statku Disney Dream
W teatrze na żywo, co wieczór wystawiane są spektakle w broadway’owskim stylu. Są w pełni profesjonalne, z pełną oprawą artystyczną. Można je porównać do występów w amerykańskich Disneylandach, gdzie zatrudniani są profesjonalni artyści. A scenariusze, kostiumy i scenografia trzymają bardzo wysoki „disneyowski” poziom.

Dzieci i rodzice mogą spedzać czas razem lub niezależnie.

O tym, częściowo pisałam już w poprzednim wpisie. Kluby dla dzieci i młodzieży oferują animacje oraz zabawy dla różnych grup wiekowych, w których rodzice/ dorośli nie powinni lub nie moga uczestniczyć. Chyba, że są to rozrywki rodzinne. O tym zawsze informuje, codziennie dostarczany do kajut, informator, z pełnym grafikiem na dany dzień. Albo aplikacja mobilna.

Informatory na statku Disney Dream

Sokół Millenium na statku Disney Dream

Zabawa Star Wars na statku Disney dream

 

Jedną z ulubionych atrakcji mojego 9-letniego syna, była gra „Agencja detektywistyczna” polegająca na interaktywnej zabawie w różnych częściach statku i rozwiązaniu zagadek detektywistycznych. Mój mąż zresztą też się świetnie przy tym bawił. A ja byłam na jodze, w tym czasie. Mieliśmy robić przecież to, na co każdy ma ochotę.

Na początku rejsu, na głównym pokładzie jest organizowana impreza dla wszystkich gości, z występami, śpiewem, postaciami Disney’a. Odbywa się ona podczas opuszczania portu Canaveral. Ciekawostką jest, że każde wypływanie z portów sygnalizowane jest przez charakterystyczną syrenę grającą motyw z filmów Disney’a. Także, gdyby ktoś zapomniał wsiąść na pokład, to na pewno usłyszy. Że jest już za późno.

 

Impreza powitalna na statku Disney Dream

 

Co wieczór, organizowane są imprezy, tańce, karaoke, zabawy, występy artystyczne i konkursy. Główną atrakcją jest bal piratów, organizowany w 3 dobie podczas 4- nocnego rejsu. Goście otrzymują wtedy pirackie gadżety i proszeni są o przygotowanie strojów już na kolację. Oczywiście, jest to fakultatywne. Niektórzy, bardzo wczuwają się w rolę i stroje mają bardziej stylowe niż sam Jack Sparrow. A inni, nie biorą do głowy. Podczas takiego wieczoru, na głównym pokładzie w nocy organizowany jest dodatkowo pokaz fajerwerków.

Dla co bardziej wytrwałych i zdeterminowanych, atrakcją jest polowanie na zdjęcie z postaciami Disney’a. W codziennym grafiku, jest całe zestawienie, kto, gdzie i na ile się pojawi. I w większości przypadków, ustawiają się całe kolejki, żeby zrobić sobie fotkę z Mickey czy Pluto. Musi być chyba coś niezwykłego w tych przebraniach. Bo nawet mój już nie najmniejszy syn stwierdził, że chciałby mieć taką pracę.

Prowadzić aktywne życie towarzyskie i nocne.

Dorosłe, ma się rozumieć. Bo dzieci w tym czasie, mogą bezpiecznie spać w kajutach. Przecież nigdzie nie uciekną i raczej nikt ich nie ukradnie.
Pamiętacie, że na Disney Dream jest jedenaście restauracji, barów, klubów i dyskotek w różnych stylach. Od godzin południowych do poźnej nocy można „zwiedzać” i zmieniać miejscówkę według upodobań i nastroju.

Strefa dla dorosłych na statku Disney Dream
Można przez cały pobyt (łącznie z plażą na Castaway Cay) przebywać tylko w strefach dla dorosłych, o czym też już wspominałam.

Jedno jest pewne, czy to rodzinnie czy oddzielnie, wybór rozrywek, bardziej czy mniej aktywnych, jest ogromny. I co bardzo ważne, są to usługi na najwyższym poziomie. Nie ma tutaj kiczu, prowizorki i bylejakości. Pełen profesjonalizm na każdym kroku.

 

Co można zobaczyć na rejsie poza statkiem?

Nasz rejs, dla przypomnienia, obejmował 4 noce. W tym porty docelowe: Nassau- Bahamy oraz Castaway Cay- prywatną wyspę Disney’a na Bahamach.

Do Nassau przybiliśmy już ok. 8 rano, następnego dnia po wypłynięciu z Portu Canaveral na Florydzie. I właściwie od tej pory, już można wyjść na wyspę. Najważniejsze, żeby zdążyć wrócić do ok. 17:00 (szczegółowa godzina podawana jest w grafiku).

Nassau, Bahamy

Nassau turystycznie kojarzy się przede wszystkim z  wyspą Atlantis Paradise, z charakterystycznym hotelem, aquaparkiem i kasynem. Tak, jak w filmie z Salmą Hayek i Piercem Brosnanem „Po Zachodzie Słońca”. I z niebiańską plażą Paradise Island, z reklamy batoników „Bounty”.

Nassau Bahamy
Przy samym porcie można zwiedzić stosunkowo niewielkie centrum z ciekawą architekturą, pomalowanymi na jaskrawe kolory niskimi domami z balkonami w stylu wiktoriańskim i kościołami. Niedaleko znajduje się Muzeum Piratów.

Nassau Bahamy
Główna ulica przy porcie- Bay Street to typowo turystyczna pułapka, ze sklepami i pamiątkami. Bahamy są strefą bezcłową i na każdym kroku ktoś próbuje coś sprzedać i przekonać, że nigdzie na świecie nie dostanie się tak dobrych cen. Szczególnie produktów luksusowych, takich jak zegarki, markowe torebki czy biżuteria.
Przejście tą ulicą było bardzo męczące i właściwie nie planując wizyty na plaży czy w aquaparku, najsensowniejszym rozwiązaniem wydawał się wcześniejszy powrót na statek. Ku ogromnej radości mojego syna. Mojej zresztą również.
Paradise Island nie odpuściłabym tak lekko, gdyby nie fakt, że w kolejnym dniu mieliśmy spędzić cały dzień na rajskiej plaży prywatnej wyspy.

I właśnie wyspa Castaway Cay jest dokładnie taka. Rajska, nieduża, z lazurową wodą, białym piaskiem, egzotyczną roślinnością. Karaiby w pełnej krasie.

Castaway Cay, Bahamy

Castaway Cay, Bahamy

Jest to prywatna wyspa, co w praktyce oznacza, że tylko statki Disney’a do niej zawijają. Rankiem, a po południu odpływają. I cała obsługa również opuszcza wyspę.

 

Castaway Cay, Bahamy, prywatna wyspa Disney'a

W tym dniu, lunch w stylu barbecue serwowany jest na wyspie. A główne atrakcje oprócz opalania i kąpania się w morzu, obejmują snorkling, wypożyczanie sprzętów wodnych, zabawy w parku wodnym, rowery, gry zespołowe.

 

Castaway Cay, Bahamy

Castaway Cay, Bahamy

Dorośli mogą udać się do dalej położonej specjalnej 'adult beach’, a młodzież do specjalnej, oddzielnej strefy.

Mapa Castaway Cay, Bahamy
Albo tak jak ja, można spędzić pół dnia na hamaku pod palmą.

Castaway Cay, Bahamy

 

Gdybym tylko jeszce z niego nie spadła i nie wylała całego, świeżego drinka, to pobyt byłby idealny.

 

Castaway Cay, Bahamy

 

Co można jeść na rejsie?

W dniu na rajskiej wyspie, w okolicach godzin wczesno- popołudniowych, nagle wyspa mocno opustoszała. Mimo, że jeszcze do czasu odpłynięcia statku było sporo czasu. Nasze prywatne śledztwo wykazało, że nastąpiło to za sprawą zamknięcia kuchni. I przeniesienia wszystkiego z powrotem na statek.

Jedzenie i jego ciągła dostępność w pakiecie to bardzo ważna część całej przygody. Praktycznie, jeść i pić można ciągle. Jeśli zamykają jedną restaurację, to otwiera się kolejna. W niektórych miejscach, z szybkim jedzeniem, można jeść do późnych godzin nocnych. A korzystać z darmowych automatów z napojami, przez całą dobę.

Przed rejsem, nie mając zbyt dużej wiedzy o rodzaju dostępnego jedzenia, byłam pełna obaw. Znając standardy amerykańskie, wiedziałam, że jednego, czego na pewno nie zabraknie, to hot dogów, pizzy i napojów gazowanych. I tak też było.

Ale to była tylko (gorsza) część całej kulinarnej oferty. Potrawy serwowane w czasie lunchu w postaci bufetu były tak różnorodne i bardzo wysokiej jakości, że nawet mojemu, wybrednemu i spaczonemu w stronę zdrowego i organicznego jedzenia, gustowi (dziwna ta odmiana) bardzo odpowiadały. Najbardziej cieszyła mnie dostępność owoców morza, ryb, warzyw i owoców. Sushi, paelle, ryby oceaniczne przyrządzone na różne sposoby, było w czym wybierać.

Ale największa uczta dla podniebienia i oczu była na kolacjach, które codziennie odbywały się w innej, tematycznej restauracji. I tutaj, były serwowane wykwintne dania z kart. Ślimaki, potrawy z kuchni francuskiej, przegrzebki, owoce morza, kaczka, potrawy wegańskie. Dania dziecięce też nie ograniczały się do frytek i burgera. Obsługa kelnerska była przy tym na najwyższym poziomie. Dzieje się to również za sprawą faktu, że pensje pracowników restauracji zależne są od poziomu napiwków. W znacznym stopniu.

 

[envira-gallery id=”4938″]

 

Z czystym sumieniem, możecie mi w tym temacie zaufać. Jedzenie na takim rejsie, będzie odpowiadać każdemu. Zarówno fanom potraw szybkich i mocno przetworzonych, w nieograniczonych ilościach. Wybrednym i stawiającym na zdrowe odżywianie jednostkom czy smakoszom wykwintnych kuchni. Dzieci też będą zachwycone. Dodatkowo faktem, że są dopieszczane podczas posiłków, że karmi je ktoś z obsługi, dostają dodatkowy deser czy gadżety. Obsługa pamięta imiona i zawsze stara się zapewnić najwyższą jakość.

Czyli w skrócie, „będzie pani zadowolona”.
Na całej linii.

A ja na pytanie, czy popłynęłabym jeszcze raz, odpowiadam. Oczywiście. Nawet nieśmiało marzę, że kiedyś jeszcze mi się uda.

Wiosenna stylizacja ze spódnicą maxi

Będąc niedawno w Warszawie, pierwszy raz zajrzałam do sklepu & Other Stories, który jako jedyny w Polsce działa od listopada zeszłego roku. Marka należąca do grupy H&M łączy w sobie skandynawską stylistykę z bardziej ekstrawaganckim 'twistem’. Swoje atelier projektowe, oprócz Sztokholmu i Paryża, mają także w Los Angeles. To pewnie dlatego mi się podoba.

Znalazłam tam spódnicę maxi, z ciekawym wzorem. Zestawiłam ją z bluzką z falbanami wokół odkrytych ramion.
Ten top jest w mojej szafie od dwóch lat. Gdy go kupowałam, to bluzek z falbanami czy dziurami na ramionach nikt nie nosił. Oprócz wtedy mediolańskich ulic, gdzie w malutkim butiku wypatrzyłam taki oryginalny krój.

 

Mediolan jest, w mojej osobistej skali najbardziej modowo rozwiniętych miejsc, na pierwszym miejscu. Tam trendy w modzie i stylu nie tyle, że są widoczne na wystawach sklepowych, ale bardzo mocno na samych ulicach.
Co więcej, tworzone i wcześnie adaptowane są trendy, które w innych europejskich miastach pojawiają się później, w ograniczonym zakresie lub nigdy.
Paryż ze swoim francuskim i bardziej zachowawczym szykiem może się schować. Przy Mediolanie jest nudnawy. Oł, powiedziałam to.

To właśnie w Mediolanie parę lat temu po raz pierwszy w życiu widziałam „przykrótkie” i wąskie nogawki w męskich garniturach. Pierwszy raz pomyślałam, że to przypadek, bo ktoś ubrał za małe spodnie. Większość nosiła przecież szerokie, (przy)długie i bezkształtne nogawki. Niestety, niektórym tak zostało do dzisiaj.
A to był początek nowej ery męskich spodni, jak się okazało po czasie. Dzisiaj już to nikogo nie dziwi.

Najczęściej w Mediolanie bywam na targach meblowych wczesną wiosną. Oprócz designu na najwyższym światowym poziomie, zawsze podziwiam modę uliczną. I trendy na nadchodzący nowy sezon wiosna- lato.
W zeszłym roku, gdy zobaczyłam klapki Gucci z futerkiem a’la, kapcie nie mogłam oderwać od nich wzroku. A do tego, ta „panterka”. Cudowne!


Dzisiaj, buty z futrem czy „puszkiem” ma praktycznie każda sieciówka. Ale wtedy, był to widok nie z tej ziemi.
Jeżeli ktoś chce być przygotowany na najmodniejsze trendy sezonu i odważne uliczne stylizacje, to Mediolan jest tym miejscem. I to nie tylko, dla kobiet.

Spódnica &Other Stories, buty 8, torba Coach, okulary Celine

Apropos butów, od zeszłego sezonu modne są baleriny z czubem i wiązaniem. Przez niektórych uważane za „ugly shoes”, w mojej skali mieszczą się jeszcze w granicach tolerancji. W odróżnieniu, od „Birkenstocków” czy koślawych „Emu”. Ale o tym już wspominałam trzysta razy.
Buty na bardzo płaskim obcasie, niezależnie od kształu, zawsze będą się gorzej prezentować niż obcasy. Tylko kto chce i może sobie pozwolić na codzienne bieganie w dziesięcio- centymetrowych obcasach? W imię czego? Chyba tylko kilku fajnych fotek. I bardzo stacjonarnych, krótkich sesji.

Ale to może następnym razem.


Lubicie wiązane baleriny? Spódnice maxi i bluzki z dziurami? Jakie wiosenne trendy adaptujecie w tym roku?

 

Rejs wycieczkowcem Disney Dream na Bahamy i po Karaibach. O-ja-cie.

Już mnie nie lubicie, prawda? Taki tytuł może szybko zepsuć humor. No to, podaję również tytuł zastępczy: „Pięć dni na dużym statku, na morzu”. I kto to wie, czy było fajnie, czy nie. Od razu człowiekowi lepiej na duszy, że może choroba morska chociaż zatruła życie, albo inne plagi i nieoczekiwane zdarzenia losowe.

W wersji pierwotnej, muszę niektórych zmartwić. Ten rejs to jest moje podróżnicze odkrycie ostatnich lat. Co więcej, nigdy w życiu bym wcześniej tak nie pomyślała. Ale od początku.

Wszystko zaczęło się półtorej roku temu.
Po raz pierwszy byliśmy wtedy w Miami i na Florydzie. Jadąc z Miami do South Beach jednym z mostów, znanych z wielu amerykańskich filmów, po jednej stronie mija się port. Do niego przybijają statki- wycieczkowce, gdyż Miami jest jednym z głównych portów wypadowych na Karaiby, Bahamy czy rejsy transatlantyckie.
Jadąc kiedyś tym mostem, nasz sześcioletni wtedy syn, zaczął krzyczeć.
„Patrzcie to ten statek! Statek Disney’a! Znam go z youtube’a! Jest najlepszy na świecie! To jest moje największe marzenie, żeby nim popłynąć! Popłyniemy?!”
„No fajny ten statek, ale my z tatusiem nie jesteśmy fanami rejsów. Namów dziadków. Z nami, może kiedyś na emeryturze”.

I tak mniej więcej, wtedy temat został zakończony. Przez te kilkanaście miesięcy, po drodze były różne inne youtubowe fascynacje. Jak można przypuszczać.

Planując tegoroczną zimę na Florydzie i południu USA, przypomniałam sobie o tym statku. Nie mówiąc nic synowi, wspomniałam mężowi, że może powinniśmy zbadać temat i wyrobić sobie zdanie. A przede wszystkim, odpowiedzieć  na kilka zasadniczych pytań.

Wycieczkowce Disney’a- ale o co chodzi?

Najpierw dzięki mojemu synowi, a potem już po własnym szperaniu, doszłam do podstawowych i kluczowych informacji.

Disney posiada flotę Disney Cruise Line, która obejmuje cztery wycieczkowce: Dream, Fantasy, Magic i Wonder. Każdy z nich stworzony jest w bajkowym stylu, z wyjątkową dbałością o detale w wystroju wnętrz i sposobie organizacji rejsów.
Statki Wonder i Magic to najstarsze wycieczkowce we flocie (Magic w 2013 r. przeszedł pełną modernizację). Każdy z nich jest luksusowy, ale różnią się wystrojem wnętrz i detalami.
Fantasy i Dream to bliźniacze statki, młodsze i większe od pozostałych. Wystrój Fantasy nawiązuje do stylu Art Nouveau, natomiast Dream do Art Deco. Obydwa mają ok. 330 m długości, 14 pokładów, zabierają 4000 pasażerów i ok. 1500 osób załogi.
Dream zajmuje dziesiąte miejsce spośród największych wycieczkowców świata. I właśnie, jego wybraliśmy na naszą wyprawę.

Moja wcześniejsza wiedza o tego typu statkach była równa zeru. Stąd, będę podawać informacje, które dla wytrawnych i doświadczonych fanów takiego rodzaju podróżowania mogą wydawać się oczywiste. Dla mnie, wszystko było nowością i jednym, wielkim zaskoczeniem.

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy

Im więcej czytałam i sprawdzałam wcześniej, tym bardziej zaczął mnie temat fascynować.

Najbardziej bezcenna była mina i reakcja mojego dziecka, gdy dowiedział się o naszej decyzji, że płyniemy. Powiedział, że to jest najszczęśliwszy dzień w jego życiu.  Ja myślę, że był na pewno jednym z tych dni. I przez cały późniejszy pobyt na statku, jego zachwyt tylko się potęgował. A na koniec stwierdził, że chce tu mieszkać. Albo przynajmniej pracować jako Goofy.

Wycieczkowiec Disney Dream Terminal Port Canaveral

 

Dlaczego statek Disney Dream?

Z kilku powodów. A pierwszy był najważniejszy. Dla mojego męża.
1. Tylko na Disney Dream dostępny jest Sokół Millenium z „Gwiezdnych Wojen”. Jest to replika statku z kokpitem, z którego można sterować oraz 2 dodatkowe przestrzenie, idealnie oddające wnętrze tego filmowego.

2. Odpowiadał nam termin, trasa i długość rejsu. Były to 4 noce, w lutym. Trasa: Port Canaveral- Nassau, Bahamy- prywatna wyspa Disneya na Bahamach, Castaway Cay- dzień na morzu- Port Canaveral.
3. Jedną z atrakcji jest spektakularna zjeżdżalnia wodna na pokładzie statku- AquaDuck. Nie każdy statek ją posiada.
4. Wielkość i rozmach. Jak szaleć, to szaleć.

 

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy

Dla kogo właściwie jest taki rejs?

Mówiąc krótko, dla wszystkich. Oczywistym skojarzeniem jest fakt, że są to atrakcje typowo dla dzieci. Moje pierwsze też takie było. Ale sposób organizacji rejsów i przestrzeni na statku jest tak pomyślany, że każda grupa wiekowa ma oddzielne i wyjątkowe rozrywki.
Oczywiście, jest bardzo wiele fantastycznych stref wspólnych- rodzinnych. Ale osoby niekoniecznie kochające dzieci 24/7, szczególnie cudze, mogą czuć się również bardzo komfortowo podczas rejsu. O tym, więcej w dalszej części.

Co robi największe wrażenie?

Całokształt, dbałość o detale i wzorcowa organizacja. Od momentu wykupienia rejsu na stronie firmowej Disney Cruise, stajemy się częścią magicznego świata. Takiej perfekcyjnie działającej machiny, w dobrym tego słowa znaczeniu.

Już same bilety przysłane na adres przez wyjazdem są pięknie wydaną książeczką informacyjną. Dostępna jest praktyczna aplikacja na urządzenia mobilne, która przed rejsem codziennie odlicza dni. W trakcie rejsu jest świetnym narzędziem pomagającym ogarnąć wszystkie bierzące wydarzenia i atrakcje. Pomaga w nawigacji, przypomina o zaplanowanych wydarzeniach, godzinach wychodzenia i wchodzenia na statek w portach docelowych, godzinach i miejscach posiłków (przykładowo kolacje codziennie odbywają się w innej, jednej z sześciu restauracji). Poprzez aplikację, można używać komunikatora na statku i mieć kontakt ze wszystkimi członkami rodziny.

W samym porcie w dniu wypłynięcia, wejście na statek odbywa się poprzez wyłączny terminal Disney’a.

Wycieczkowiec Disney Dream Terminal Port Canaveral

 

Już tam, zaczyna się świetna przygoda i czuć niesamowitą atmosferę. Obsługa jest wyjątkowo miła i profesjonalna, bardzo pomocna oraz wyjątkowo cierpliwa. Jeśli znacie poziom obsługi amerykańskich Disneyland’ów i parków rozrywki Disney’a, można to do tego porównać i dodać jeszcze kilka punktów w górę.

Wejście na sam statek odbywa się w dostojny sposób. Każda rodzina witana jest w holu głównym poprzez wyczytanie nazwiska, oklaski i powitanie załogi.
Nie wierzę, żeby nawet największym sztywniakom to się mogło nie podobać. Ja się cieszyłam, jak dziecko.

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy
Generalnie, na każdym etapie i w każdym miejscu podróży, do niczego nie można się przyczepić, mówiąc kolokwialnie. A wiadomo, że mamy takie tendencje, oj mamy.
Co więcej, cała ta perfekcyjna organizacja tak działa, że wszystko zostało za człowieka pomyślane. I to nie w taki narzucający się i krępujący sposób. Tak, to nie lubimy.
Na podstawie kilku przykładów, pokażę, co mam na myśli. Czasami są to bardzo małe rzeczy.
Takie jak chusteczki antybakteryjne. Przed każdym posiłkiem, rozdawane są przed wejściami do restauracji. Albo to, że tuż po wyjściu ze statku na plażę, rozstawione są stoły z podajnikami balsamów do opalania i środków przeciw- komarom. Inna sprawa, że podobno komara tam nikt nigdy nie widział. Ale kto wie, czy jakiś jeden wredny by się nie znalazł i dziabnął biednego pasażera. A po co komu takie problemy.
Czy to, że w trakcie kolacji do kajut wchodzi obsługa i rozkłada posłania dla dzieci. A rano, w trakcie śniadania, składa je i sprząta.

Ale największe wrażenie robi sam statek i jego wyposażenie. Wszystko zostało przemyślane w elegancki, a przy tym bardzo przyjazny, dla osób w różnym wieku, sposób.

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy
Ponadto, wnętrza nie tylko, że są stylowe i świetnie oddające charakter, to przywiązanie do bardzo dobrej jakości detali widać na każdym kroku. Nie ma tutaj całkiem często spotykanego w amerykańskim wykończeniu kiczu i przysłowiowego pomalowanego gipsu, który miał przypominać złoto. Czy tekturowych ścianek udających beton lub drewno. No naprawdę, nie mam się do czego przyczepić.

A co z młodzieżą i dorosłymi bez dzieci?

Jak już wspomniałam, ku mojemu zaskoczeniu, wycieczkowce Disney’a mają znakomitą ofertę nie tylko dla dzieci.
Najważniejsze, że są oddzielne strefy oraz atrakcje wyłączne, do których rodziny i dzieci nie mają wstępu. Lub są w bardzo kulturalny sposób upominane i wypraszane. I nie ma odstępstw od tych reguł.

Młodzież w wieku 14- 17 lat ma swój ekskluzywny klub Vibe, z zewnętrzną częścią do opalania. Organizowane są dla nich imprezy, tańce, karaoke, aktywności rekreacyjno-sportowe i spotkania we własnym gronie.
Na wyspie Castaway Cay mogą pojechać na specjalnie dla nich organizowaną wycieczkę, na tę część wyspy, gdzie nie mają wstępu ani dzieci, ani dorośli.
Wczesna młodzież (język angielski ma takie użyteczne określenia i rozróżnienie na 'tweens’ 11-14 lat i 'teens’ 14-17 lat) czyli 'tweens’ ma również swój klub Edge, ze strefą interaktywnych gier i rozrywek oraz muzyką, karaoke i imprezami. Otwarty codziennie, od 10 rano do 1 w nocy.

Raz nawet, przez przypadek, o mały włos byśmy nie weszli do jednego z tych klubów wieczorem. Szukaliśmy wejścia do nocnych klubów dla dorosłych i się zgubiliśmy. Przez chwilę tylko zajrzałam do środka i byłam pod wrażeniem. Ale zaraz zwrócono nam uwagę, że przecież nie możemy tu wchodzić i mamy sobie pójść. No i racja.
Gdybym w wieku wczesno- czy późno- młodzieżowym miała możliwość bywania w takich miejscach, to z rodzicami na każde wakacje bym z wielką przyjemnością jeździła. Nawet w najbardziej zbuntowanej odmianie okresu dojrzewania.

Chociaż, jako osoba dorosła też nie mogłam narzekać na brak rozrywek.
Strefy tylko dla dorosłych to dzienna i przede wszystkim nocna rozrywka, z bardzo dużym wyborem opcji. Jedenaście restauracji, barów, klubów i dyskotek w różnych stylach, głównie w części statku o nazwie „The District”. Czy to sportowy pub z ogromnymi ekranami , czy elegancki „wine and champagne bar” z kameralną muzyką na żywo, sky-bar w nowojorskim stylu, czy wreszcie klub- dyskoteka z prawdziwego zdarzenia, z parkietem do tańca. W zależności od nastroju i preferencji, dla każdego coś się znajdzie. I nie, nie trzeba tańczyć z Myszką Mickey w rytm „It’s a small world”.

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy
Dorośli, nie chcący mieć do czynienia z dziećmi w ciągu dnia, też mają kilka opcji. Na pokładzie, są bary i kawiarnie tylko dla nich, ze stylowym barem w basenie oraz strefami do opalania.
Na wyspie Castaway Cay jest plaża wyłącznie dla dorosłych bez dzieci.

Wycieczkowiec Disney Dream Bahamy

 

Jedynym miejscem, gdzie drogi wszystkich grup wiekowych siłą rzeczy się krzyżują, to restauracje i kolacje.
Ale o tym, szczegółowo, w kolejnym wpisie o rejsie. Podobnie o portach docelowych i atrakcjach ze szczegółami.

Te wpisy nie są, no niestety bardzo żałuję, we współpracy z Disney Cruise Line. Z czystym sumieniem i szczerze, mogę je polecić osobom, które marzą o rejsie na Titanicu, połączonym z wizytą w Disneylandzie. I (nie)koniecznie, chcą spędzać każdą chwilę z własnym czy cudzym dzieckiem. Ale za to, przeżyć niesamowitą przygodę, która łączy w sobie doznania podróżniczo- krajobrazowo- przyrodnicze,  z perfekcyjnie działającą machiną rozrywki na najwyższym poziomie.
Bo naprawdę fajnie pojechać na wakacje, na których wszystkim zależy, żeby każdy, zawsze, się świetnie bawił.

 

Kalejdoskop miesiąca- zima 2017 (a właściwie trochę lata i oby do wiosny w różowym płaszczu)

Dawno nie było mnie z tą serią. I nawet myślałam, że znowu odpuszczę. Ale jednak, za bardzo lubię sobie czasami popisać ot tak,  dla siebie. Po to właściwie zaczęłam prowadzić tego bloga.
Takie moje badziu badziu „pagawaric za czaszkoj kofe”, jak to mawiałyśmy z Anią na naszych lingwistycznych studiach. Gdzie nam kazali (bez pytania!) uczyć się rosyjskiego jako kolejnego języka. I skutki są takie, że dzisiaj mniej więcej pamiętam właśnie tyle .

#nastrój i miejsca

Zimowe miesiące to dla mnie gehenna w całej rozciągłości. Jest mi ciągle zimno i najchętniej zapadłabym w zimowy sen, jak niedźwiedź czy inny zwierz (nie mam pojęcia jaki, bo mam tyły w zoologii, o czym już otwarcie pisałam).

Trochę zazdroszczę, a trochę nie, osobom, które potrafią być euforyczne i pozytywne w tym okresie. U mnie to nie działa i nie umiem się zmusić czy przekonać do innej postawy.
Co gorsza, z wiekiem ten stan się pogłębia. Nawet regularne przez lata wyjazdy na snowboard przestały sprawiać mi przyjemność i zostały zastąpione ucieczką do lata. Urodziłam się pod złą szerokością i długością geograficzną i teraz mam przez to różne rozterki.
Ratuje mnie jedynie optymistyczna natura i życiowe szczęście. Przynajmniej czasami.

Zima w South Beach, Floryda
W styczniu nakręciłam się spontanicznym organizowaniem wyprawy na południowy- wschód USA i na Bahamy. Pisałam o tym w kilku ostatnich podróżniczych wpisach. A w kolejnych, opowiem o największym z największych zaskoczeń ostatnich wyjazdowych lat- rejsie wycieczkowcem Disney’a.

Takie ucieczki podróżnicze oprócz oczywistych zalet i uniesień, mają niestety też swoją ciemną stronę. Im więcej i częściej wyjeżdżam, tym trudniej jest mi się odnaleźć w zwykłej rzeczywistości. Bo potrafi być ona przytłaczająca, w tym mikro i makro zasięgu. Siłą rzeczy i przez porównanie, dostrzegam rzeczy, które mi wcześniej tak bardzo nie przeszkadzały.
Jedną z nich jest nagminny brak podstawowej uprzejmości w codziennych sytuacjach.  Połączony ze sfrustrowanymi minami oraz bezpodstawnym, mało przyjaznym nastawieniem.
Naprawdę, ciągle, mimo juz przecież dojrzałego wieku, nie mogę tego pojąć, dlaczego tak się dzieje. I nie wierzę w tłumaczenia, że tu się żyje trudniej, gorzej, smutniej itp. Już się nauczyłam, że na całym świecie ludzie mają podobne problemy. A nikomu nie pomaga wiecznie niezadowolona mina i dąs.

W każdym razie, z utęsknieniem i na pohybel wszelakim fochom, czekam na wiosnę i lato. Czuję, że od kwietnia będzie już dużo lepiej. I chociaż trochę uśmiechu i pozytywnego nastawienia zacznie się pojawiać.
Marzec musimy jeszcze jakoś przespać i szybko zapomnieć.

# aktywność/ fitness szał

Rychłe nadejście wiosny widać już pełną parą. W jednym miejscu szczególnie. Mianowicie, w fitness klubach.
Tłumy nowych twarzy z postanowieniami wyrzeźbienia ciała, mięśni i schudnięcia przed letnim sezonem. Obserwuję to zjawisko od jakiś dwudziestu lat.
Pierwsza fala pojawia się tuż po Sylwestrze, w ramach postanowień noworocznych. A druga, właśnie na przedwiośniu. Szał trwa jakieś dwa, trzy tygodnie. A potem, wszystko wraca do normy czyli stałej grupy osób ćwiczących regularnie.
Jedynie nowością jest towarzyszące temu zjawisko skrupulatnego dokumentowania swojej „aktywności fizycznej” na wszelakich mediach społecznościowych. Dopóki skupienie na swoim odbiciu i dobrych fotkach bezpośrednio nie zagraża mojemu bezpieczeństwu i życiu, to staram się żyć i pozwolić żyć innym.
Chociaż z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy, aby nagrać choreografię na zajęciach, musiałyśmy przytaszczyć załatwiony, 30 kilogramowy sprzęt. Punkt ciężkości był wtedy chyba we właściwym miejscu, tam gdzie nasze „krew, pot i łzy” oraz sportowy duch. A nie cały ten szołof.

#przedmiot/ Kołdra Organic Bamboo

W tej sekcji zawsze pokazuję jakiś przedmiot, który w znaczący sposób ułatwił mi życie doczesne. Tym razem, będzie to coś ekstremalnie praktycznego.
Nowa kołdra, z połączenia bawełny z organicznym bambusem, polskiego producenta Senpo.


Po jej zakupie zdałam sobie sprawę, jak ja długo się męczyłam. Uważając się za osobę dość postępową i „świadomą”, zupełnie przeoczyłam tak znaczącą sferę życia jaką jest jakość oraz komfort snu.
Brzmi to trochę, jak slogan z taniej reklamy czy artykuły sponsorowanego, ale nie jest ani jednym, ani drugim.
Po prostu, przez wiele lat, używałam zwykłych kołder, które były przeciętnie dobre. To znaczy, nie były ani specjalnie złe, ani wyjątkowe. Takie trochę niewidzialne.
Faktem jest, że jako typowy zmarźlak budziłam się czasami w nocy z zima. I wtedy, dokładałam kolejne nakrycia, co powodowało przegrzanie.
Nowa kołdra jest temperaturowo- optymalna. Zapewnia odpowiednią cyrkulację powietrza. Dodatkowo ma działanie antygrzybiczne i antybakteryjne. Jest lekka, można ją prać w 60 st., szybko wysycha. Powiem krótko, uwielbiam moją nową kołdrę. Od czasu zakupu suszarki do ubrań, jest to kolejny przedmiot, który tak bardzo zmienił mój komfort codziennego życia.

 

# serial/ „Wielkie kłamstewska”

A właściwie mini seria HBO (6 odcinków), na podstawie powieści Liane Moriarty, tylko przeniesiona z przedmieść Sydney do Północnej Kalifornii, w okolice Monterey.

źródło: HBO

Po wyemitowanych czterech odcinkach, mogę powiedzieć, że warto go oglądać z kilku powodów.
Świetna żeńska obsada hollywodzkich „A-listers”, z wyjątkowo dobrą (według mnie) rolą Reese Witherspoon, obok Nicole Kidman, Laury Dern i Shaileney Woodlay.
Lokalizacja w pięknych okolicach Monterey i klifowego wybrzeża Północnej Kalifornii. Tak właśnie zapamiętałam krajobraz tej zimniejszej i bardziej dzikiej kalifornijskiej scenerii.
Trzymająca w napięciu historia, pozornie banalnej i pełnej gry pozorów zamożnej amerykańskiej społeczności. A szczególnie, jej kobiecej części.
Jest to taka trochę uwspółcześniona i bardziej high-end’owa wersja „Gotowych na wszystko”. Czyli typowy babski serial, z dość zaskakującymi zwrotami akcji i dreszczykiem. Jeśli akcja dalej potoczy się tak dobrze, jak to się zapowiada, to świetnie. W kolejnym etapie, sięgam po książkę matkę.

#cd

Ostatnie tygodnie to również ciąg dalszy mojego online’owego detoksu. Ograniczyłam swoją aktywną i pasywną obecność w mediach społecznościowych oraz liczbę odwiedzanych blogów. Są to działania z gruntu sprzeczne z teorią blogowego rozwoju i promocji, ale za to sprzyjające mojemu zdrowiu. Fizyczno-psychiczno- ogólnemu. I na pewno życiu rodzinnemu.
Osobiste filtrowanie i cenzurowanie docierających do mnie komunikatów oraz strumienia informacji uważam za element konieczny. Zgodnie z zasadą o błogiej nieświadomości.

No i naprawdę ważne.

Różowy płaszcz, statement coat na wiosnę.
Na nową porę roku, wyposażyłam się w różowy „statement coat” czyli „oświadczenie żakiet” według google tłumacza. Zamierzam dzielnie kroczyć ku wiośnie i się nie odwracać.
Idziecie ze mną?

Fit ciasto czekoladowe/ brownie z buraków, bez glutenu i bez tłuszczu

Zacznijmy od tego, że naprawdę nie przepadam za burakami. Mimo ogromnej warzywno- roślinnej miłości. Do tego, nie mam cierpliwości do ich gotowania. Zdecydowanie wolę robić bardziej skomplikowane eksperymenty kulinarne. Nawet z różnymi efektami.

Moje życie zmieniło się diametralnie, odkąd w sklepach pojawiły się buraki gotowe do spożycia. I najlepiej takie gotowane na parze. Kupuję je znacznie częściej i wykorzystuję na różne sposoby.

Ostatnio, w ciągłym poszukiwaniu alternatyw dla słodyczy i próbowaniu różnych ekspresowych fit przepisów, moja turbo-masterchef- mama podesłała mi przepis na brownie z buraków.
Po przeanalizowaniu go stwierdziłam, że będzie świetny z drobnymi modyfikacjami. Przede wszystkim, odchudzony (mniej czekolady), ale za to z dodatkiem orzechów włoskich i laskowych oraz żurawiny. I właśnie w takiej wersji go tutaj przedstawię.

 

Brownie, fit ciasto czekoladowe z buraków

 

składniki (na formę ok. 20 cm x 20 cm):

  • 500 g ugotowanych buraków (u mnie kupowane gotowe, obrane i ugotowane na parze)
  • 1 szklanka mąki ryżowej (lub kokosowej)
  • 1/2 szklanki cukru kokosowego
  • 3 jajka
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/2 tabliczki gorzkiej czekolady min 70% (dla fanów bardziej wytrawnych smaków nawet 90%)
  • 3 łyżki kakao
  • po 2 łyżki: rodzynek, orzechów włoskich, żurawiny i orzechów laskowych (można więcej lub mniej)
  • 1 łyżeczka chia (opcjonalnie, ja akurat dodaję te nasiona do wszystkiego)
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • szczypta soli
  • wiórki kokosowe do posypania

 

przygotowanie:

Piekarnik nagrzać do 190 st. Formę wyłożyć papierem do pieczenia.

Mąkę mieszam z sodą.
Wszystkie składniki miksuję. Czekoladę można najpierw rozpuścić w gorącej wodzie i dodać płynną. Nie ma wtedy wyczuwalnych kawałków.
Bakalie można dodać na końcu i tylko wymieszać, jeśli chce się pozostawić je bardziej w całości.
Ciasto przełożyć do formy, wygładzić wierzch.

Piec ok. 30 min w 190 st. Posypać wiórkami.

 

Fit brownie z burakow, zdrowe ciasto czekoladowe

 

Uwielbiam ciasta z miksera. Z czysto praktycznych powodów. Przygotowanie tego zajęło mi jakieś 6 minut, łącznie z przerwami na sprawdzanie Instagrama.
A jeśli dodatkowo są fit, zdrowe, bezglutenowe, to jestem w pełni szczęścia. Takie buraki to mogę jeść. Tym bardziej, że smak warzywa nie jest wyczuwalny.
Gdyby tak w podobny sposób można było przysposobić paprykę! Może ktoś zna jakiś trick?

Podróżnicze pytania i odpowiedzi Q&A- Nowy Orlean

Dalszą część wrażeń z Nowego Orleanu postanowiłam przedstawić w postaci pytań i odpowiedzi. Takich, które sobie sama zadawałam przed wyjazdem. A, na które mogę odpowiedzieć po fakcie.
Jak nie czytaliście wcześniejszego wpisu, nununu. Można nadrobić tutaj.

Nie będzie to typowy przewodnik, jak to u mnie z reguły bywa. Tylko kilka mniej i bardziej praktyczno- teoretycznych przemyśleń i faktów podróżniczych.

Gdzie leży i jak daleko jest do Nowego Orleanu z innych miejsc w USA?

W większości podróżniczych przypadków, Nowy Orlean nie jest jedyną destynacją w Stanach. Stąd tematy geograficzno- logistyczne są dość istotne.
Szczególnie planując 'road trip’ po Stanach warto być świadomym jednej głównej kwestii. Z reguły wszędzie jest dalej niż nam się wydaje. Nam Europejczykom, przyzwyczajonym do tego, że w jeden dzień możemy przejechać pięć krajów. Czy przelecieć na drugi koniec świata. W USA można się niejednokrotnie zdziwić. Ja tak mam bardzo często.

Nowy Orlean leży 2100 km na południowy- zachód od Nowego Jorku, 1400 km na północny- zachód od Miami, 750 km na południowy- zachód z Atlanty, 560 km na wschód od Houston. Czyli w skrócie, wszędzie daleko. Nie wspomnę o Los Angeles, bo wiadomo.
Będąc na Florydzie, można nawet przez chwilę myśleć, że Luizjana leży rzut beretem. A tu klops, bo właśnie z Miami trzeba przejechać te 1400 km, czyli jakieś 12 godzin samochodem.
I tu rodzi się kolejne pytanie.

Czy warto jechać samochodem z Miami i Florydy do Nowego Orleanu?

Według mojej obecnej wiedzy i obserwacji, nie warto. Szkoda cennego czasu, który lepiej przeznaczyć na samo miasto.
Droga prowadzi przez centralną i zachodnia Florydę, południową Alabamę i Missisipi. Jakkolwiek nieźle to brzmi, to krajobrazowo nie jest aż tak ciekawie. Dodatkowo, przy bardzo jednostajnym tempie jazdy na amerykańskich autostradach podróż jest po prostu nudna. Tak myślę. Szczególnie, gdy ma się ograniczony czas. A to pewnie dotyczy większości podróżujących.
My zdecydowaliśmy się na lot. Bezpośredni to niecałe dwie godziny.

Czy w Nowym Orleanie jest dostępny Uber czy Lyft?

Niejednokrotnie pisałam, że jestem fanką tej usługi. Szczególnie w USA, gdzie popularność i zasięg są ciągle nieporównywalne z Europą czy Polską. W każdym nowym miejscu w Stanach jest dla nas bardzo ważne, czy któraś z usług jest dostępna.
W Nowym Orleanie są obydwie. Uber ma większy zasięg, ale też jest z reguły trochę droższy.
Porównując do takich miast jak Los Angeles, Miami czy Nowy Jork, sieć jest mniej rozbudowana i czas oczekiwania na samochód też dłuższy. Zresztą, NOLA to miasto ludzi wyluzowanych i nie ma co się za bardzo nigdzie spieszyć. Samolot poczeka przecież.

Jaka jest pogoda w lutym?

Klimat w Luizjanie i Nowym Orleanie jest wilgotny subtropikalny. Oznacza to, że zimy są umiarkowane i, w porównaniu do północnej Europy, ciepłe.
Podczas naszego pobytu, najniższa temperatura wieczorem i w nocy spadała do ok. 5 st. C. Za to jednego dnia było bardzo ciepło i słonecznie, z temperaturą ok. 23 st. C. A kolejnego zmieniła się diametralnie, było chłodno i wietrznie, z temp. 10 st. C. Takie nagłe zmiany są charakterystyczne dla całego rejonu.

Z czym najbardziej się kojarzy Nowy Orlean i czy to prawda?

USA, Nowy Orlean

 

Oczywiście z muzyką jazzową, jazzowymi barami z koncertami na żywo. Z ulicznymi muzykami i artystami oraz życiem nocnym, głównie na Bourbon Street. Z karnawałem Mardi Gras, z huraganem Katrina i voodoo. Z jedyną w swoim rodzaju architekturą, która odzwierciedla bogatą historię miasta i międzynarodowe wpływy: głównie francuskie, hiszpańskie i kreolskie. Z ozdobnymi balkonami i zabudową jak z „Przeminęło z wiatrem”. Z rzeką Missisipi i z „domem wschodzącego słońca”. Z prostą kuchnią cajun, bardziej wyrafinowaną kreolską i międzynarodową kuchnią fusion. Z luzem i tolerancją „Big Easy”.

Tak, to wszystko prawda. W ogromnej skali i do stopnia niewyobrażalnego ciągłego zaskoczenia. Na każdym kroku.

Czy Nowy Orlean nadaje się dla dziecka?

Czytając powyższe skojarzenia z Nowym Orleanem, to pytanie wydaje się być uzasadnione.
Jeśli czytaliście wcześniejsze wpisy o podróżowaniu z niemowlakiem, mniejszym i większym dzieckiem, to odpowiedź wydaje się również oczywista.
Nowy Orlean dla dziecka może być fantastycznym odkryciem. Ulice tętniące muzyką, pełne ulicznych artystów, kolorowe, przyozdobione domy i cała atmosfera miasta są trochę jak wizyta w studio filmowym czy parku rozrywki.
Dodając do tego opowieści o historii miasta, obrządkach voodoo, duchach i huraganie Katrina rozbudzimy ciekawość każdego dziecka.
A dodatkowo możemy nakarmić malucha kiełbasą z aligatora. Nasze było zachwycone.

USA, Nowy Orlean, Bourbon Street
Na moje pytanie o wrażenia z Nowego Orleanu, jakiś czas po powrocie, mój dziewięcioletni syn odpowiedział:” Wszystko mi się podobało. Nastrój, ulice, domy i mili ludzie”.

Co można/ warto robić w Nowym Orleanie (z dzieckiem)?

Bardzo wiele. Ale tak naprawdę, wszystko można sprowadzić do jednej aktywności. Chodzenia po ulicach.
Szczególnie French Quarter oraz Faubourg Marigny i poddanie się swoistej atmosferze miasta. Takie „go with the flow” w wydaniu nowo orleańskim.
Wchodzenie przy tym do barów i słuchanie koncertów na żywo na ulicach Frenchmen i Bourbon. Próbowanie potraw lokalnej kuchni. Podziwianie architektury i sztuki w lokalnych galeriach oraz sklepach z antykami na Royal Street. I bardziej wielkomiejskiego klimatu handlowej Canal Street. Można trochę zboczyć i przejść się brzegiem Missisipi.

 

USA, Nowy Orlean, Royal Street
Można też pojechać na wycieczkę na okoliczne bagna, aby zobaczyć aligatory. Nie pojechałam, to nie wiem, czy krokodyle są chętne na te spotkania.
Można pójść na nocne wycieczki śladami duchów. Też nie poszłam, bo się bałam. Zwiedzać muzea, w tym najbardziej polecane Muzeum II Wojny Światowej. Iść do Oceanarium „Aquarium of the Americas” lub do zoo.
Ale my zamiast tego woleliśmy chodzić po ulicach i chłonąć miasto na spokojnie.

USA, Nowy Orlean, Missisipi
Jedynym odwiedzonym przez nas miejscem typowo pod dziecko było Insectarium. Które zrobiło na nas dorosłych może nawet większe wrażenie niż na dziecku. Syczące karaluchy wielkości żab, miasteczka termitów, tarantule i skorpiony były przerażająco- fascynujące. Jako umiarkowanej fance natury w czystej postaci i wszelakich pełzających stworzeń takie okoliczności są jedyną okazją przyjrzenia się im z bliska.

Czego warto spróbować z nowo orleandzkiej kuchni?

Najlepiej wszystkiego, żeby mieć pełen kulinarny ogląd.
Dla fanów owoców morza i ryb, opcji jest bardzo wiele. Od bardzo prosto przyrządzonych, często jednogarnkowych potraw z kuchni cajuńskiej po bardziej wyszukane dania kreolskie, które zbliżone są do stylu kuchni francuskiej.
Najbardziej popularne dania to: kanapki Po- Boys (nazwa pochodzi od 'poor boy’) z mięsem (najczęściej wołowiną) lub owocami morza na chrupiącej bagietce, Jambalaya- przypominająca hiszpańską paellę, po modyfikacjach z kuchni francuskiej i cajuńskiej czy Gumbo- rodzaj zupy wyglądem przypominającej luizjańskie mokradła, na bazie ryżu, warzyw, mięsa i owoców morza, zagęszczonej afrykańskim warzywem okra lub zasmażką z kuchni francuskiej.
Najbardziej znanym deserem są Beignets- kreolskie kwadratowe pączki bez nadzienia.

Kuchnia Nowego Orleanu może zachwycić różnorodnością, dzięki międzynarodowym wpływom i otwartości na smaki. Jest przy tym bliższa kuchniom europejskim (szczególnie hiszpańskiej i francuskiej), z karaibskim twistem, niż typowo amerykańskiej. Z pewnością, jest to konieczny punkt na kulinarnej mapie świata dla prawdziwych foodies.

Nie byłabym sobą, gdybym nie odwiedziła Whole Foods Market. Obok Ubera, jest to druga rzecz, której dostępność sprawdzam w nowych miejscach w Stanach. I jeśli odpowiedź jest pozytywna, od razu wiem, że będzie mi się podobać.
Jeżeli komuś nie podejdzie nowo orleandzka fusion kuchnia, zawsze może sięgnąć po gotowe organic dania z Whole Foods’a. Albo przynajmniej organiczną kawę.

Gdzie najlepiej się zatrzymać?

Jeżeli chce się poczuć atmosferę miasta w pełnej krasie, najlepszą lokalizacją będzie French Quarter i Faubourg Marigny. Można znaleźć noclegi w charakterystycznych budynkach z balkonami w okolicach Bourbon, Royal i Frenchmen Street. Bliżej Canal Street i na samej ulicy znajdują się sieciowe hotele, w bardziej standardowym wydaniu.
My zatrzymaliśmy się w samym środku Frenchmen Street.

 

Widok z Hotelu 519 Frenchmen Street, Nowy Orlean

 

Właściwie nie musieliśmy wychodzić z apartamentu, żeby słuchać koncertów na żywo. Przez całą dobę.

Huragan Katrina i teraźniejszy Nowy Orlean?

Od wydarzenia, które często nazywane jest największą organizacyjną wpadką i hańbą rządu amerykańskiego we współczesnej historii, minęło 12 lat. We French Quarter nie ma śladów po tragedii. Zresztą ta część nie ucierpiała tak bardzo, jak reszta miasta, którego ponad 80% powierzchni znalazło się pod wodą.
Mieszkańcy Nowego Orleanu niechętnie wracają do tych wspomnień, co jest zrozumiałe. W mieście jest tylko niewielki pomnik ofiar powodzi na cmentarzu Charity Hospital Cementery.
To chyba trochę za mało. Nowy Orlean „się nie ugnie i nie da się złamać” cytując słowa burmistrza Mitch’a Landrieu. Ale też nie zapomni. I to powinno być, mimo wszystko, bardziej widoczne.

Jednym z ciekawszych i poruszających filmów dokumentalnych o Katrinie w Nowym Orleanie jest mini seria Spike’a Lee „Kiedy puściły wały: Requiem w 4 aktach” („When the Levees Broke: A Requiem in Four Acts”). Warto poświęcić cztery godziny, aby poznać relację mieszkańców z pierwszej ręki i nie mieszczącą się w racjonalnej głowie reakcje służb państwowych na tę tragedię.

Na koniec, ostatnie zasadnicze pytanie.

Czy warto odwiedzić Nowy Orlean?

Bardzo warto. Powiem więcej. Warto, nawet za cenę kolejnego wyjazdu do Kalifornii. A to w mojej osobistej skali jest na samym topie.
Jeżeli podobnie jak ja macie w towarzystwie osoby wygłaszające sformułowania w stylu „nigdy nie pojadę do tej plastikowej Ameryki”, to wyślijcie je właśnie do Nowego Orleanu. Ciekawe, jakie wtedy mądrości życiowe zaczną głosić.

Zapisz

Zapisz

Trend- gorset i kilka letnich stylizacji podczas podróży

Przygotowując się do letniego wyjazdu w zimę, mam zawsze problem ze skompletowaniem garderoby. Mój mózg jest tak samo opatulony warstwami jak moje ciało i trudno mi się sprawnie zorganizować z pakowaniem.
Każdy wyjazd jest zawsze dobrą okazją, aby zrobić remanent ciuchowy i wymienić kilka sztuk na nowe. Nie to, żebym musiała jakoś specjalnie szukać ku temu powodów. To wiadomo.

Tym razem, podobnie szło mi dość opornie. Mimo wieloletnich prób pakowania się zestawami codziennych stylizacji, jeszcze ciągle daleko mi do perfekcji. Mam tendencję do brania zbyt wielu rzeczy i w efekcie połowy nie noszę. Stara zasada sprawdza się jednak za każdym razem. Najcześciej noszę rzeczy (dość) nowe, z danego sezonu. W połączeniu ze standardami typu ulubione jeansy, jeansowe spodenki czy biały t-shirt. Niby takie proste, to dlaczego takie trudne.

Na tym wyjeździe problem polegał jeszcze na różnicach temperatur. W nocy, w najzimniejszym z odwiedzonych miejsc czyli Nowym Orleanie, temperatura spadała do ok. 5 st C. A kolejnego dnia potrafiła wzrosnąć do 23 st C. Są to typowe zjawiska dla Luizjany i południowych stanów.
Na Florydzie, w Miami i Orlando wieczorami było ok. 15 st C, w ciągu dnia do 27 st. C. Najmniejsze różnice występowały podczas rejsu na Bahamy i Karaiby, gdzie temperatura całodobowa nie spadała poniżej 20 st. C. A w ciągu dnia, ach wiadomo. Zgadnijcie, gdzie mi się najbardziej podobało?

Także oprócz rozwiązywania meteorologicznych problemów pierwszego świata, moja garderoba musiała pasować do różnych wyjazdowych okoliczności. Plażowania, zwiedzania, rejsowego dress- code’u, wieczornych wyjść. Ciężko jest żyć lekko, jak głosi staropolskie przyszłowie.

Jedną z nielicznych rzeczy, które kupiłam na wyjazd była letnia bluzka z gorsetem. Trend ten jest już teraz mocno widoczny. Gorsety zestawiane są z bluzkami, sukienkami, płaszczami. W formie pasów czy elementów wbudowanych.

 

USA, Miami, South Beach, bluzka z gorsetem w letniej stylizacji

Ootd- bluzka z gorsetem i złota spódnia

 

Osobiście, gorsety lubiłam zawsze. Od kilku dobrych lat mam jeden w stylu „like a virgin” i ciągle uważam, że jest świetny. Szczególnie z koszulką bokserką czy białą, prostą koszulą.
Minusem, a właściwie i plusem jest ściśnięcie żołądka i niemożliwość zjedzenia czegoś więcej niż zielonej sałaty. Bez dodatków. Polecam wszystkim na diecie.

Bluzkę z gorsetem zestawiłam ze złotą spódnicą, z przecen w Zarze. Generalnie nie lubię mówić o pieniądzach, ale w tym wypadku muszę. Kosztowała 39 zł.

 

USA, Miami, South Beach, bluzka z gorsetem w letniej stylizacji
Bluzka i spódnica Zara, sandały Mabu by Maria Bk, okulary Celine

 

Jak pewnie większość kobiet, mam słabość do pięknych, letnich sukienek. I ciągle ich poszukuję. Nie dobrze czuję się w mocnym stylu boho czy plażowych misz- maszach. Wolę minimalistyczne lub oryginalne, z jakimś ciekawym motywem i krojem.
Udało mi się tuż przed wyjazdem znaleźć piękną, białą sukienkę. Modne falbany w minimalistycznym wydaniu z bardzo ciekawym tyłem. Jest lniana i idealnie nadaje się na upalne dni. Gdyby była w innym kolorze, to z pewnością dokupiłabym sobie kolejną.

 

Bahamy, Nassau

Bahamy, Nassau

Bahamy, Nassau
Sukienka Marysia, sandały Mabu by Maria Bk

 

W tym sezonie ciągle są modne falbany. To mi też bardzo pasuje. Moja zeszłoroczna różowa bluzka a’la husaria nie dość, że jest ciągle na czasie, to jeszcze ma najmodniejszy kolor. Spodnie typu kuloty to ciągle świetne rozwiązanie na wyjazdy. Są bardzo uniwersalne, pasują zarówno do sportowych, jak i wieczorowych stylizacji. Sandałów, klapek, szpilek. Z powodzeniem wyparły tak popularne w turystycznych outfitach i moim zdaniem wyjątkowo mało urodziwe „rybaczki”.

 

USA, Luizjana, Nowy Orlean, Frenchmen Street

 

Letniej, a właściwie całorocznej garderoby wyjazdowej nie wyobrażam sobie bez skórzanej kurtki „biker jacket”. Pisałam już o tym wielokrotnie. No wiem. Ale co zrobię, że tak strasznie lubię.
Na tym wyjeździe sprawdziła się idealnie.

 

USA, Floryda, Daytona Beach

USA, Floryda, Daytona Beach

 

A wiecie, że kupiłam, zupełnie bez wiedzy, magiczne buty? Takie, które na słońcu robią się zielone. I pięć palców na sercu, że o tym wcześniej nie wiedziałam. Przeczytałam w opisie, że są „mint green white” i faktycznie miały taką lekko zielonkawą, delikatną poświatę. Ale były białe, w domu. Na zewnątrz zrobiły się zielone. Im mocniejsze słońce, tym bardziej zieleniały. Niesamowite. Mój syn był w ciągłym szoku, że buty są żywe. A mi się bardzo spodobała ta zaskakująca cecha. Tak to jest, jak się czyta bez zrozumienia.

 

USA, Miami, South Beach
Buty Adidas Stan Smith, kurtka Allsaints, spódnica Massimo Dutti, torebka Coach, okulary Celine

 

I tak jak bez skórzanej kurtki nie wyjeżdżam, to również czarne jeansy rurki, czarny t-shirt i bluza z kapturem są podstawowymi elementami w walizce. Szczególnie na dni lotniskowo- transferowe i mocno zabiegane. Gdy muszę wstać o 3 rano, żeby wyjechać na samolot, moje umiejętności kreatywnego myślenia są całkowicie wyłączone. A niezbędnym akcesorium, nawet w zamkniętych pomieszczeniach, są okulary słoneczne. Mocno kryjące.

 

Buty Adidas Stan Smith, spodnie Guess, kurtka Allsaints, bluza Nike, torebka Coach
Buty Adidas Stan Smith, spodnie Guess, kurtka Allsaints, bluza Nike, torebka Coach

 

USA, Miami, Whole Foods Market

 

W stylizacjach podczas podróży szukam zawsze balansu między wygodą a stylem. Nie lubię być niewolnikiem ubioru i nienagannego wyglądu, ale też nie czuję się dobrze w bylejakości. Pisałam o tym również tutaj.
Trendy w modzie są obecnie tak uniwersalne, że naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie. Gorsety, falbany i złoto równie dobrze mogą wyglądać jak biały t-shirt i dopasowane rurki.
Mi pasuje każda opcja, a Wam?